wojciech jacob jankowski wojciech jacob jankowski
127
BLOG

Ziemia, piekło, raj...

wojciech jacob jankowski wojciech jacob jankowski Rozmaitości Obserwuj notkę 0
Jesienna, chłodna noc i dogasające ognisko. Krążyły ostatnie, wygniecione papierosy i ciche, krótkie opowieści. Ktoś brzdąkał na gitarze. Kilka skulonych sylwetek, kilka par oczu odbijających żar i płomyki. A jednak czas płynął. Coś się działo z niebem. Jaśniało, nabierało barw. W pewnej chwili zza góry trysnęły promienie. Ptaki, początkowo nieśmiałe, teraz śpiewały na całego. Niebo i Ziemia tworzyły wariacko piękny obraz. Chwila po chwili, coraz żywsze, nieprzytomne kolory.

- Świt... Nazywany przez niektórych szarówką... – wyszeptała Gosia. W jej głosie dźwięczał zachwyt, i smutek, współczucie.

Tak. Świt. Wspomniałem czasy, lata całe, kiedy i dla mnie była to szarówka. Wyrywany ze snu, półprzytomny, wtłaczałem się w nielubiane ciuchy, wpieprzałem szybko śniadanie i pędziłem w szary świt. Do szkoły, do pracy. Głowa kiwała się w autobusach i na lekcjach, potrafiłem spać siedząc i stojąc. Ta umiejętność bardzo ułatwiała życie. Życie? Zdaje się, że to był sen, czasem prawdziwie koszmarny.

Kiedyś, w czasach tak zwanej konspiracji, pisałem coś tam na maszynie. Stukałem całą noc, na kocach, żeby zmniejszyć hałas. Świeciła żarówka. W nocy nie groziła rewizja. A „lokal” miał okno na uliczkę prowadzącą do stoczni. O tym, że świta poinformował mnie stukot. Narastający, niesłychany stukot, jakby tysięcy opancerzonych owadów. Uchyliłem zasłonę. Uliczką podążał zbity, milczący tłum. Szary bruk, szare domy, szarzy ludzie. I szarówka. Nikt z nas nie patrzył w niebo. Ci wszyscy ludzie spieszyli, aby na czas odbić swe karty zegarowe. A ja wróciłem do nielegalnego pisania.

„ZIEMIA-PIEKŁO-RAJ” to album z chrześcijańskimi obrazami religijnymi, który nabyłem niedawno w przecenie. Bardzo ciekawy, z obszernym komentarzem Barbary Dąb-Kalinowskiej. Dzieła przeróżne, z przestrzeni ostatnich stuleci. Święci, demony, męczennicy. Boska Trójca, epizody z biblijnej historii. Dzieje ludzkich wizji, tęsknot, lęków, wyobrażeń. Wyobrażeń o Bogu, stworzeniu świata, zwierząt, ludzi. Wyobrażeń o grzechu i świętości, o „wygnaniu z raju”, o zbrodni, karze, życiu, śmierci, zbawieniu... To właściwie duchowa historia naszej - tak, naszej - kultury i cywilizacji.

Cóż. Nie ma pośpiechu. Tysiące lat trwające perypetie „białego człowieka”. Obrazy przedstawiają niemal wyłącznie ludzkie twarze i sylwetki. Bóg Ojciec, Adam, Ewa, Kain, Abel. Totalna samotność Chrystusa, wykrzywione oblicza oprawców, nieobecne twarze apostołów, świętych, męczenników. Na olbrzymiej większości chrześcijańskich obrazów NIE MA ŚLADU INNYCH NIŻ LUDZIE ISTOT!!! Jest pogrążony w ślepym, egocentrycznym cierpieniu człowiek. Opętany „dobrem” lub „złem”, dziwaczny, często pokraczny, nienaturalny. Nie ma przyrody, przestrzeni, pejzażu... Tło, jeśli w ogóle występuje, to raczej ubogie, spłaszczone, nieistotne. „Liczę się JA!” - zdają się krzyczeć obrazy. „Ja – człowiek podobny Bogu, „korona stworzenia”, moje cierpienie, nawiedzenie majaki, zbawienie, dusza...! A reszta? Ziemia, kosmos, związki ze światem? „NIE MA!” Ciało mówi co innego - więc dalej je upokraczać, okrywać szatami albo przynajmniej przysłaniać „co trzeba” figowym listkiem...

Są w albumie jaśniejsze iskierki. Ciepłe sceny macierzyństwa, dwa obrazy Williama Blake'a. Jest wreszcie „Odpoczynek Świętej Rodziny w czasie ucieczki do Egiptu” Runge'a z 1806 r. Józef podsyca ogień, Maria zaciera dłonie, niemowlę baraszkuje. Rośnie ukwiecone drzewo poznania - dobra i zła, życia i śmierci. Pejzaż po horyzont i cudowny, barwny świt. Wschodzące słońce. Piękny, normalny obrazek. Ktoś wreszcie odetchnął, otworzył oczy i rozejrzał się dookoła.

Ówże obraz pomógł mi jaśniej spojrzeć na chrześcijaństwo, „białego człowieka”, „europejską kulturę". Otóż - zobaczyłem proces. Nie tę czy inną religię, nawiedzenie Pawła, słowa, historie, obrazy, dogmaty - ale dziejący się wciąż proces. Życie. Czy w religii czy w naszych ciałach i umysłach - trwa nieustający proces rozwijania się, wzrostu, poszerzania perspektyw.

Od samotnego, egocentrycznego cierpienia - poprzez delikatne przebłyski - po pełne otwarcie na pejzaż, światło, otoczenie.

Od zadawania bólu, ranienia siebie i innych - poprzez czerpanie przyjemności i korzyści - po nieograniczone współczucie i miłość.

Od cierpienia w fazie embrionu i narodzin - poprzez pazerność oseska - po dojrzałego, spełnionego człowieka.

Od ściskanego, pęczniejącego, rozrywanego nasionka i wysysających wszystko, „egocentrycznych” korzeni - poprzez pędy, gałązki - po cudowne kwiaty i owoce.

Ot, króciutka historyjka. Chrześcijaństwa i Kościółka. Trzech mędrców odnalazło dojrzały owoc. jego nauka była nasieniem, które padło na twardy, surowy grunt. Korzenie długo tonęły w bólu i ciemnościach. Zagarniały, co się dało, oplątywały wszystkie ziarnka piasku, wysysały minerały, wchłaniały energię kobiet i Ziemi, dusiły inne rośliny. Pojawiły się pędy, listki, gałązki, l pierwsze, pojedyncze kwiaty. Błękitny Franciszek, fioletowy Eckhart, biała Teresa, pomarańczowy Merton, tęczowy de Mello. Fruwają owady, zawiązują owoce, kształtuje mnóstwo nasion. Jasne, zdarzają się przymrozki, szaleństwa żywiołów, ludzie drzewa ścinają. Ale spoko, wszystko w porządku. „Nic w przyrodzie nie ginie”. Nic nie jest martwe. Wszystko żyje, gra, rozwija się. A właściwie - kreci w kółko.

Bóg, Duch i dzieciaki. Umysł, idea, zjawisko. Nasiona, rośliny, owoce. Projektor, światło i obrazy. Wesoła, Święta Trójeczka. Wsio rawno. Panta rhei. Wszystko płynie i wraca do źródeł. A my? Bawimy się. W egoistyczne, ślepawe oseski, smutne czy rozbrykane dzieci, w mniej i bardziej dojrzałych dorosłych. „ENTLICZEK - PENTLICZEK - NASIONKO - NOCNICZEK – NA KOGO - WYPADNIE - NA TEGO BĘC! JESTEŚ - PENTLICZEK - JESTEM - ENTLICZEK - JAK SIĘ PRZYWIĄŻESZ -TO MOŻESZ – PĘC!

Tłum wchodzący we wrota Raju w „Sądzie ostatecznym” Memlinga przypomina pracowników w pochodzie do kart zegarowych. Tyle, że schody z kryształu, rozsypane klejnoty i brama bogato rzeźbiona. Straż przemysłowa jest uskrzydlona, a ludziska gołe i miast kombinezonów fasują habity. Fajnie, nie? Ale co robić, kiedy alternatywą jest Piekło, straszące na przeciwległym skrzydle tryptyku? Piekło. Kłębowisko nagich ciał spychanych w ogień przez diabły. A te diabły, to panie, zwierzęta musiały kochać, bo ogony, szpony, rogi i płetwy majom!

Lubię zwierzęta. Orły, kozy, węże, ryby kojarzą mi się jak najlepiej. Ogień też w porządku, ogrzać się można, strawę ugotować. Uważać trzeba, i już. A sędziowie, bramy, uniformy, strażnicy? Hmmm... Może to i Raj, ale na pewno nie jedyny.

Jest Ziemia. Co tu jest piekłem i co rajem...? Wolna wola. „Wybór należy do Ciebie”. Na tym polega cały sekret. I być może egzamin - do następnej klasy. Egzamin, który każdy z nas musi zdawać sam. Absolutnie sam.

Jeszcze jedna króciutka opowiastka. Żył kiedyś Człowiek, który bardzo kochał. I szedł przez świat w zgodzie z głosem serca i oddechu. Pomagał wszystkim spotykanym na drodze. Ale czasy były trudne. Sprzedany przez przyjaciela, skazany przez sędziów i kapłanów, męczony przez strażników, wzgardzany przez tłum, opuszczony przez wszystkich... Nie załamał się. Wbrew rodzicom, modzie i religii, na przekór osobistym zachciankom i pokusom. Wbrew głupocie, nienawiści, lękom i słabościom otaczających Go ludzi. Kochał bezgranicznie, jak rodzice dzieci, które przecież „nie wiedzą, co czynią”. Może umarł na krzyżu, może wrócił w Himalaje. Z Jego ofiary uczyniono symbol władzy, kłamstwa, podboju, zniszczenia. Krzyżowano Go na ścianach sądów, więzień, na sztandarach rozmaitych armii. Nieomal dwa tysiące lat po śmierci potępiany jest przez tysiące sprawiedliwych ludzi. Przez ten cały czas bierze na Siebie fale i oceany ludzkiej ślepoty i paranoi.

Kto? Co? O co chodzi? O Ciebie, o mnie, o wszystkich. O to, co w nas najistotniejsze. Co absolutnie samotne, znające ból, piekła i mroki. I dzięki temu właśnie mogące widzieć, współczuć, kochać. I broń Boże nie potępiać. Nigdy. Nikogo i niczego.

Serce, myśli, oddech. Ze wszystkich sił starają się przebić przez skorupę, wyjrzeć na światło, zakwitnąć. Zagrać jedną, kapitalną muzyczkę. Wystarczy nie przeszkadzać, nie gwałcić ciała, mowy, umysłu. Usiąść, spokojnie, cichutko.

Budzą się ptaki. Świta. Nieskończone piękno Wschodzącego Słońca. Oby każde z nas mogło je zobaczyć. Obyśmy widzieli wszyscy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości