wojciech jacob jankowski wojciech jacob jankowski
271
BLOG

Joanna i Andrzej Gwiazdowie. Dziesiąte piętro.

wojciech jacob jankowski wojciech jacob jankowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6
Ostatnie piętro z dziesięciu, blok, Gdańsk-Żabianka. Malutkie mieszkanko.

Pierwszy raz trafiłem tam w 1985 roku. Dobrze pamiętam, szukałem bowiem wówczas sojuszników i wszelkiej możliwej pomocy. Po kilku latach przygotowań i anarchistycznej propagandy szykowałem się do odsiadki za odmowę służby wojskowej. Działałem w tzw. Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego. Chodziło o zniesienie przymusu owej "służby" i wprowadzenie w Polsce jakiejś znośnej, zastępczej formy. Służenie Jaruzelskiemu i bycie gliniarzem wobec społeczeństwa - nie mieściło mi się w pale.

I trafiłem do Państwa Gwiazdów. Za pasem upchane miałem "Homki", nasze ówczesne czasopismo, i swą broszurę pt. "Przeciw armii", w której to postulowałem zniesienie wojska (w perspektywie) w ... siwy dym. Winda na dziesiąte piętro i "achtung minen", bo wiadomo, że "lokal" obstawiają ubecy. Puk-puk - wszedłem. Niezwykle mili państwo. Ale! - cicho sza, o poważnych sprawach bardziej się pisze, niż mówi - podsłuch. I tak śmy gadali, pisali, spiskowali.

Andrzej, facet twardy i konkretny, istny sybirak, mnóstwo włosów na twarzy, rzekł: - toż cię po prostu wsadzą do pierdla! - No pewnie - odparłem. Milczenie. - To ci pomożemy.

Tak zaczęła się nasza współpraca, i nie skończyła, choć faktycznie wylądowałem w pierdlu i po prawie roku rozmaitych zadym - wyszedłem.

Zaczęliśmy z kumplami wydawać pismo pt. "Acappella". Do drugiego bodajże numeru zaprosiliśmy Joannę Gwiazdę. Napisała artykuł pt. "Polskie grudnie" z tezą, że ekipa Wałęsy i tzw. doradcy już przed stanem wojennym gadali potajemnie z rządem i ubekami. W świetle dzisiejszej wiedzy nie jest to odkrywcze, ale wówczas wywołało skandal. Jako anarchiści mielismy to w dupie. Nawet polemikę z Dawidem Warszawskim spłodziłem. Wpadałem czasem na dziesiąte piętro, knulismy i wymienialiśmy się "bibułą", poznałem Annę Walentynowicz i inszych ludzi tworzących ongiś Wolne Związki Zawodowe.

W końcu trafiliśmy z kumplami do Stoczni, na strajk, w maju 1988. Początkowo - euforia i kupa roboty,druk, malowidła, twarze żywe i kochane. Ale cięgiem ktoś knuł za naszymi plecami, a w sierpniu - to już był pełen obciach. Wylazłem ze stoczni bokiem i pokręciłem głową na zapraszające gesty kumpli, idących pochodem ze splecionych ramionami. No i potem musiałem się ukrywać, bezpieka bowiem chciała mnie zamknąć.

W styczniu 1989 usiadłem przed gmachem SB w Gdańsku i dałem się zwinąć dobrowolnie, jak zwykle, kiedy dupnęli już dwóch mych przyjaciół i zaczęli nachodzić nawet Beskid Niski, gdziem przemieszkiwał, spotkał grzyby, buddyzm i nauki Lao-tse. I znów trafiłem do pierdla, choć tylko na miesiąc i adwokat kopsnął od Wałęsy propozycję udziału w "stoliku młodzieżowym okrągłego stołu". Kuszące. Maskotka alternatywnej młodzieży na pewno byłaby atrakcją.

Tymczasem po odsiadce klawisze oddawali mój dobytek: łańcuchów w kolorze srebrnym: 2, pierścionków:7, kolczyk:1, itd. Byłem z tego dumny. I odziewałem się starannie. Poważni - śmieszni gliniarze klasyfikujący mą "biżuterię"...

Wpadłem na dziesiąte piętro. "Ciekawe, ciebie też tam ciągną'? - zapytała, chyba Joanna, a propos "okrągłego stołu". Nie zauczestniczyłem w tym "historycznym porozumieniu". Skutecznie zwalczyliśmy jeszcze elektrownię atomową w Żarnowcu i na tym skończył się mój udział w tzw. polityce. Taoizm i buddyzm przeważyły.

Gdzieś w międzyczasie znów wpadłem na dziesiąte piętro. Byłem w trakcie gór, lasów, mieszkania w indiańskim tipi, pracy z dziećmi i końmi. Doskonale się rozumieliśmy. Joanna wydała właśnie książkę pt. "Polska wyprawa na księżyc", o ich wspólnych wędrówkach po górach. Cudeńko, jak to góry i o nich opowieści. Wręczyłem swoją książeczkę, "Dumki Jacoba". Podobała się, z wyjątkiem wątku o urynoterapii i czeskiego pomysłu na wojnę.

Minęło parę lat. Kumpel Gal przytargał na wiochę grubaśną księgę wydaną przez "Obywatela" pt. "Gwiazdozbiór w Solidarności". Wywiad-rzeka, styrany przez Remika Okraskę. Czytałem pomaleńku, uważnie. Zajebista historia. Najważniejsze - żywa. Że subiektywna - wiadomo. Natknąłem się i na siebie. "Kiedy jego koledzy z "WiP" poszli do policji - on zamieszkał w górach i zbudował indiańskie tipi". Miło, ale ten stereotyp "WiP" - bolesny, jakby tak porównać - to z naszej formacji na palcach policzyć tych, co do służb w nowym państwie... A insi...

Na wsi mieszkam. Babę kochaną na Żabiance nawiedzając - maszynę do pisania znalazłem. Na murku, pod blokiem. Super, piękną, w drewnianej skrzyneczce, kanadyjską. Odwiedziliśmy Państwa Gwiazdów, pochwaliłem się znaleziskiem.

- To my ją wystawiliśmy, nie mamy już miejsca...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura